Nie, nie martwcie się nie należę do osób, które kąpią się w sadzawce, a zęby czyszczą korzonkami Ale faktycznie kosmetyki używam z rozwagą, szczególnie jeśli chodzi o dziecko.
Zanim Madzia przyszła na świat zrobiłam sobie rozpiskę co będzie potrzebował taki maluch. Jako, że to moje pierwsze dziecko lista powstawała w oparciu o fora i strony internetowe. Lista była arcydługa - puder, maść na pośladki, krem do twarzy, balsam do ciała, oliwka, mydło, szampon, emolient do kąpieli, krem na niepogodę, octanisept do pępka, naręcze chusteczek do pupy, itd.
Oczywiście rozpoczęłam akcję zbierania próbek, bo tyle specyfików zakupić w ciemno?
Równocześnie zaczęłam też rozmyślać, czy aby wszystko to faktycznie będzie potrzebne... Kiedy przeszłam do tematu chusteczek do pupy zmroziło mnie. Składy takie, że możnaby zakonserwować mumię na kolejne wieki. Im lepsza firma tym dłuższa litania... Co tu robić? Myślałam, myślałam i wymyśliłam! Co jest najlepsze do mycia? Woda! Zwykła, ciepła woda. Ale czym umyć? Sprawa okazała się prosta. Wyprałam dwa opakowania chusteczek jednorazowych, wysuszyłam, poskładałam do pojemniczka. Kiedy była potrzeba - woda do miseczki, kilka chusteczek i jeśli sprawa była "brudna" chusteczka szła do kosza, jeśli nie to do ponownego prania. I tak w obrocie do dziś mam ze 4 opakowania chusteczek, które krążą od prania do prania. Kiedy Madzia podrosła "brudne" sprawy myłyśmy pod bieżącą wodą. Ale chusteczki przydają się do dziś, bo nawet po siku do nocniczka odświeżam ją mokrą chusteczką.
Kiedyś koleżanka popukała się w czoło kiedy zobaczyła jak składam moje chusteczki, wtedy powiedziałam jej żeby wzięła i umyła siebie chusteczkami tak jak to robi swojemu dziecku, a potem od razu ubrała bieliznę i najlepiej podpaskę. Ponieważ koleżanka bardzo chciała mi coś udowodnić zdobiła ten eksperyment... Dziś sama stosuje moją metodę na chusteczki jednorazowe wielorazowe
Ale lista kosmetyków wciąż była długa. Kolejne co wykreśliłam to puder i oliwka. Dwa wciąż popularne kosmetyki, oba niestety mało skuteczne. Blokują pory, nie pozwalają skórze oddychać i tylko pozornie rozwiązują problemy.
Sama oliwka, a najlepiej olejek, np. ze słodkich migdałów, z oliwek, lniany, dodane do kąpieli świetnie nawilżą, o ile nie mamy bardzo twardej wody. Przy bardzo suchej skórze można oliwkę wsmarować przed kąpielą, np. w masażu, a następnie zmyć ją w wodzie. Taka kuracja naprawdę działa.
Czy skóra maluszka potrzebuje balsamu? Nie, ponieważ ona naturalnie się łuszczy i nic tego nie powstrzyma. Więc z balsamu również zrezygnowałam. Na podobnej zasadzie nie kupiłam też kremu do twarzy.
Nie zrezygnowałam natomiast z emolientu do kąpieli. W mieszkaniu mam bardzo twardą wodę, nawet na moją skórę podczas prysznica działa drażniąco, więc co dopiero na takiego maluszka, który w tej wodzie będzie zanurzony.
Kupiłam również delikatny żel do mycia ciała i włosków. Pewien blog mi podpowiedział jaką markę wybrać, by skład był uczciwy.
Nie zabrakło również kremu ochronnego na niepogodę, a potem mocnego filtra. Mamy takie czasy, że trzeba chronić skórę dziecka przed szkodliwymi warunkami atmosferycznymi. Pamiętajcie - kupując krem na mróz sprawdźcie, czy w składzie nie ma wody, kupując filtr dla niemowlaka wybierzcie mineralny (nie wchłania się, a działa jak lusterko) faktor +50.
Kremu do pupy nie kupowałam - miałam dużo próbek, których praktycznie nie używałam. Madzia nie miała problemów z odparzeniami, ani podrażnioną skórą.
Wyznaję również starą szkołę jeśli chodzi o pielęgnację pępka. Był to spirytus (z monopolowego) rozrobiony z jałową wodą do wstrzyknięć (z apteki). Do tego gaziki i patyczki do uszu, a po kilku dniach pępek był tylko wspomnieniem. Tanio i skutecznie
Do zadań specjalnych przydała się mąka ziemniaczana, kąpiel w siemieniu lnianym, świetlik do przemywania oczu.
I taka moja maksyma jeśli chodzi o kosmetyki - mniej znaczy więcej!